GALERIA | OneWord - USŁUGI TŁUMACZENIOWE

Brenter: rowerem wokół Wielkiej Brytanii

Brenter, przeciwieństwo Brexit, to wymyślone przeze mnie słowo (potem zobaczyłem, że nie byłem w tej kreatywności oryginalny) od słów: ‘Britain’ i  ‘enter’, choć tu powinno być użyte w odwrotnej kolejności ‘enter Britain’ czyli ‘wjazd do Wielkiej Brytanii’.

Znajomość języków obcych przydaje się w wielu sferach życia, w szczególności angielskiego. Jedną z nich są podróże. Po angielsku idzie się dogadać w wielu miejscach na świecie, a już z pewnością w Wielkiej Brytanii. Postanowiłem powrócić na wyspę na przełomie wiosny i lata 2018, tym razem rowerem, aby ją objechać dookoła. Tak podróżując, średnio 90 km dziennie, przemierzając powoli kolejne hrabstwa, można z ciekawością wyłapywać różnice akcentu w mowie spotykanych ludzi, subtelne a czasami bardzo wyraźne.

Sieć dróg rowerowych Sustrans w Wielkiej Brytanii’.

Zaplanowana trasa wyniosła 3350 km, albo po ichniemu 2080 mil, co zajęło 37 dni pedałowania plus parę dni wypoczynku. Trzymałem się głównie wytyczonych szlaków rowerowych (NCR: National Cycle Routes) świetnie opracowanych przez Sustrans. Były generalnie bardzo dobrze oznakowane, więc można śmiało jechać bez nawigacji. Ja miałem tylko kompas i wydruki trasy. Zacząłem od portowego miasta Harwich na wschód od Londynu (a właściwie od Hagi, niedaleko której wziąłem prom na wyspę). Kierowałem na północ trasą rowerową NCR1 wzdłuż wschodniego wybrzeża Anglii, kolejno przez hrabstwa Essex, Sufflolk, Norfolk, Lincolnshire, Yorkshire, Durham, Tyne & Wear, Northumberland. Następnie wjechałem do Szkocji, gdzie minąłem Edynburg i ruszyłem na północ do Inverness, nieopodal którego zaplanowałem kilka dni odpoczynku. Stamtąd już skierowałem się na południe, lecz stroną zachodnią, trasą rowerową NCR7 przez Glasgow, po raz drugi wjeżdżając do Anglii w hrabstwie Cumbria, przejechałem przez park krajobrazowy Północne Penniny i narodowy Yorkshire Dales (piękną trasą 68: Pennine Cycle Route). Nieopodal Manchesteru przekroczyłem granicę z Walią i jadąc trasą rowerową NCR8 przez dwa kolejne parki narodowe Snowdonia i Brecon Beacons, wielkim mostem wjechałem po raz trzeci do Anglii koło Bristolu. Tam NCR4, biegnąca często wzdłuż malowniczych kanałów, ostatecznie doprowadziła mnie do Londynu, gdzie fajnym końcowym akcentem były odwiedziny angielskiego przyjaciela z czasów mojego zamieszkiwania w tym wielokulturowym mieście. W Londynie ukończyłem przygodę.

Niebieskie oznakowanie dróg rowerowych Sustrans w Anglii, Szkocji i Walii

Przemierzając walijskie miasteczka i wioski można poćwiczyć swoją wymowę.

 

Trasa wiodła przeważnie asfaltowymi drogami o bardzo małym natężeniu ruchu albo oddzielnie wytyczonymi ścieżkami rowerowymi, na szczęście bardzo rzadko i na krótkich fragmentach drogami o większym ruchu, bo to żadna przyjemność. Także pod względem oznakowania i wytyczenia trasy mogę śmiało polecić wyprawę rowerową po Wielkiej Brytanii.

 

Nie obyło się bez trudów i wyzwań. Gdy postanowiłem w ciągu jednego dnia przejechać 150 km, chcąc minąć wielki obszar zurbanizowany w okolicach Middlesbrough i Newcastle rozszalał się huraganowy wiatr. Radzono mi nigdzie nie jechać, ale człowiek bywa uparty i może nie zawsze zbyt mądry. Było trochę niebezpiecznie, na pewno bardzo uciążliwie, bo jechało się koszmarnie powoli gdy wiatr wiał w twarz lub balansując mocno przechylony gdy dął z boku. Były też przenoski, gdy musiałem minąć powalone minuty wcześniej drzewa. Na drugim z nich poważnie połamał mi się bagażnik pod ciężkimi sakwami. Doprawdy cudem niemal wśród szalejącej wichury udało mi się naprawić go sznurkami i srebrną taśmą i ruszyć dalej, by tuż przez zmierzchem dojechać w zaplanowane miejsce noclegu już poza aglomeracją.

 

Pierwsze 1500 km wiodło często wzdłuż wybrzeża Morza Północnego.

 

Z wcześniejszych podróży i pobytu zapamiętałem Wielką Brytanię jako bardzo urokliwą krajobrazowo. Tym razem, jadąc wolno rowerem, można było chłonąć piękno pejzaży do woli. Dla mnie rzeczywiście są bardzo ładne, zarówno w Anglii, Szkocji jak i Walii. Ta ostatnia w odczuciu była najbardziej sielska. Co jest charakterystyczne i może nie każdemu się będzie podobać w krajobrazach rzuca się w oczy mała ilość lasów.

 

Jako zagorzałemu wielbicielowi przyrody do zachwytu wystarczają mi stare wielkie drzewa i naturalne krajobrazy – i te głównie fotografowałem. Ale w podróży mija się bardzo wiele urokliwych miejsc, tchnących dawnymi czasami, a także większych miast z bogatym życiem kulturalnym.

L: Mur cesarza Hadriana z czasów Imperium Rzymskiego, który biegł od zachodniego do wschodniego wybrzeża Anglii oddzielając cesarstwo od barbarzyńców z północy. Jak z Gry o tron tylko trochę niższy.

P: A za tą fontanną w zamku w Windorze mieszka sobie królowa.

Sieć kanałów w Anglii to siedziba społeczności ‘boatersów’, czyli ludzi na stałe mieszkających na łodziach.

 

Kilka razy mijałem takie oto pastwiska z mieszkankami dla świnek. Na pewno dużo lepsze dla nich warunki życiowe niż zamknięcie w ciasnych betonowych boksach. Poza tym na wyspie widzi się mnóstwo owiec.

 

Wspaniałą dla mnie formą noclegów jest biwakowanie na dziko. W wielu podróżach po Europie wybierane przeze mnie miejsca były tak przepiękne przyrodniczo i zaciszne, że stałem się pod tym względem bardzo wymagający. Tak olbrzymiego luksusu nie mogłem już nigdy potem znaleźć na często zatłoczonych i głośnych kempingach.  Tak, biwakowanie na dziko jest dla ludzi lubiących komfort: gdy otoczonym się jest jedynie przez piękno, przestrzeń,  zieleń i ciszę. Różne kraje mają różne regulacje prawne. W Wielkiej Brytanii w Szkocji jest dozwolone, w Anglii (oraz Walii), gdzie niemal każdy skrawek ziemi jest własnością prywatną, bez pozwolenia jest nielegalne. Ale zawsze można się zapytać o zgodę na postawienie namiotu na jedną noc u rolnika lub właściciela wiejskiej posiadłości, co dodatkowo ogromnie ułatwia planowanie logistyczne w podróży. Nie byłem pewien przed wyjazdem jak z tym będzie na wyspie. Okazało się, że spotkała mnie olbrzymia życzliwość ludzi, przyznam ponad moje najśmielsze oczekiwania. Nie wiem czy to wrodzony urok osobisty czy raczej bardziej ludziom było mnie żal widząc jak bardzo jestem objuczony, ale zgoda na rozbicie namiotu okazała się być czystą formalnością.

 

Wyruszywszy na początku czerwca pierwsze trzy tygodnie były zimne, lecz na szczęście prawie bezdeszczowe. Czapka na głowie była standardem, a zimno sprzyjało pedałowaniu i krótkim odpoczynkom – było zbyt chłodno by nie być w ruchu! Potem, w połowie trasy, zaczęły się upały i już nie odpuściły do końca.

Mieszkając w Londynie nie miałem roweru. Teraz zobaczyłem, że jest tam mnóstwo ścieżek oraz wytyczonych pasów dla rowerzystów na niemal każdej ulicy. Transport w mieście do tanich nie należy i wielu londyńczyków jeździ do pracy na rowerze. Jadąc w poniedziałek na dworzec autokarowy na Victoria Station miałem sposobność dołączyć się do porannego peletonu.

 

Podsumowując krótko wyprawę,  co było pozytywnym zaskoczeniem a co minusem?

Spotkałem się z bardzo dużą życzliwości ludzi: pytając o drogę, sklep, dobre miejsce na nocleg, o każdą potrzebną mi informację. Było to najbardziej dla mnie zauważalne w pierwszym tygodniu wyprawy, może potem to odczucie po prostu spowszedniało. Wiele razy wykrzykiwałem w myślach, czując się po kontakcie wzruszony i wewnętrznie podładowany: „Wow! Cóż za życzliwi ludzie!” Ani razu nie spotkałem się z wrogością, gdy ktoś widział, że nie jestem tutejszy, gdy mówiłem, że jestem z Polski. Nie byłem pewien reputacji jaką Polacy stworzyli w Wielkiej Brytanii w ostatniej dekadzie, ale jeśli jest ona nie tylko nienaganna, to nikt nie dał mi tego odczuć.

Łatwym do zauważenia minusem są wszechobecne ogrodzenia. Ten kraj jest otoczony i poszatkowany płotem, najczęściej drutem kolczastym. Jak podróżuję nie widziałem takiego drugiego. Prywatyzacja posunięta do smutnego duszącego absurdu. Nie zauważy tego ktoś kto żyje cały czas w mieście albo osoba poruszająca się tylko od progu domu do samochodu i w nim do sklepu, szkoły, pracy, restauracji, fryzjera, na basen, pole golfowe i z powrotem. Nie widać wtedy tak wyraźnie – bo nie przeszkadza – że ludzie stworzyli sobie tam wielkie więzienie ze spacerniakiem. Gdyż można w tym państwie wszędzie się przemieszczać, ale prawie nigdzie zboczyć z drogi, choćby na 3 metry. Obawiam się, że nie przesadzam. Po co jednak zbaczać, ktoś mógłby zapytać? Skoro tu wygodna droga, a tam chaszcze i pola? W sumie często po nic, ale gdyby się chciało to w Wielkiej Brytanii nie można. Dla mnie to bardzo ograniczona wolność.

Rzadki jest widok bez kolczastego drutu, fotografując trzeba zawsze odpowiednio kadrować.